Lekcja życia na Zawiszy

Jak znaleźliśmy się na pokładzie Zawiszy Czarnego?

Ogłoszono konkurs z nagrodą – rejsem do Danii. Rejs miał odbyć się flagowym żaglowcem ZHP, Zawiszą Czarnym, a jego misją miało być przekazanie Betlejemskiego Światła Pokoju duńskim skautom z Bornholmu.

Kto choć raz służył na Zawiszy, ten dobrze wie, że to niezapomniane przeżycie. Jednak Bałtyk o tej porze roku groźnie marszczy brwi i nawet wprawionym żeglarzom nieźle daje w kość sztormowymi humorami. Oprócz tego grudniowa temperatura w połączeniu z wilgotnym morskim powietrzem stanowią długie milczenie, między pytaniem „czy płyniemy na rejs?" a odpowiedzią na nie. Podczas tego właśnie milczenia, sam dyrektor Centrum Wychowania Morskiego – Marabut (Tomasz Maracewicz), spytał mnie, dlaczego jeszcze nie zgłosiliśmy się do konkursu, dając mi do zrozumienia, że chce nas widzieć na rejsie. Było to zrozumiałe, gdyż współpracujemy z CWM i uczęszczamy na ich żeglarskie spotkania.
„Wziąć udział w konkursie to jeszcze nie wygrać!” powiedział Papaj (phm. Wojciech Papaj), zachęcając mnie (pełną obaw) do działania. Zostały dwa dni, by zgłosić filmik z pozdrowieniami dla duńskich skautów – zarwaliśmy dwie noce, by dopiąć swego: zrobić coś, o prostym przekazie, z fajną muzyką i połączeniem naszych pasji – plastycznych i fotograficznych. Kilka dni później z przerażeniem odebrałam maila o zakwalifikowaniu nas na rejs.

Płyniemy w rejs!

 
Fot. phm. Wojciech Papaj  
18 grudnia stawiliśmy się w Gdyni, gdzie naczelniczka ZHP hm. Małgorzata Sinica przekazała nam Światło Pokoju oraz życzyła powodzenia. Kilka ujęć nakręcił Polsat, odbyło się szkolenie załogi, obiad i wreszcie wyszliśmy z portu. Na Zatoce Gdańskiej nie ma co się obawiać wielkich fal, więc wszyscy w świetnych humorach zabraliśmy się do stawiania żagli. Jednak z wyjściem w pełne morze, pogoda znacznie się popsuła, a z nadejściem nocy rozszalał się prawdziwy sztorm –w porywach do 9. w skali Beauforta. Woda zalewała nam pokład po kostki, a pod nim wszystko przewracało się i spadało na ziemię.

Nieprzewidywalny, morski żywioł…

Już na początku przypadła mi „psia wachta” od czwartej do ósmej rano; nie można pominąć faktu, iż od północy 2/3 załogi „karmiło rybki” wymiotując za burtę. Drugi dzień rejsu minął nam na „sztormowaniu”, czyli pływaniu zygzakiem – tańczyliśmy jak nam Neptun zagrał. Posiłki odbywały się jedynie dla chętnych, gdyż większość po prostu spała w kojach, budząc się jedynie, by przyjąć lub zwrócić płyny. Drugiej nocy okazało się, że sztormując płyniemy bardzo wolno i znosi nas w stronę Obwodu Kaliningradzkiego.
Przedpołudniem zaczęły docierać do nas informacje o zmianie kursu i niepowodzeniu misji – by nie ryzykować wracaliśmy na spokojniejsze wody zatoki. Po południu załoganci zaczęli wystawiać nosy ze śpiworów i wypełzać spod pokładu. Wieczorem odbyła się „obowiązkowa” kolacja, a od następnego dnia wszystko już było w porządku i wachty pracowały w pełnych składach.

Na spokojnych wodach Zatoki Gdańskiej.

Dzień zaczęliśmy od regionów – czyli porządkowania całego Zawiszy. Później postawiliśmy żagle i po spokojnej już wodzie żeglowaliśmy w stronę lądu. Pod wieczór rzuciliśmy cumy w Helu. Czekał nas tam mundurowy kominek pełen żeglarskich piosenek, morskich opowieści i wierszy kapitana Franciszka Habera (których tomik wraz z dedykacją podarował mi jeszcze tego wieczoru). Po części oficjalnej wspólne śpiewy trwały do późna.

   
Wspomnienia i przyjaźnie na całe życie!

Na Zawiszy  
Fot. phm. Wojciech Papaj  
Jako że załoga pochodziła z najróżniejszych zakamarków Polski, następnego dnia rano udaliśmy się na zwiedzanie latarni morskiej, a także do fokarium, gdzie odbywało się karmienie fok. Po powrocie wszyscy napili się gorącej herbaty, a śmiałkowie mieli szansę by wspiąć się na maszty. Oczywiście w tak piękny i słoneczny dzień, Papaj wraz ze swoją lustrzanką, nie przepuścił okazji na małą sesję z wysokości. Nie zwlekając dłużej ruszyliśmy w dalszą drogę. Po kolacji rozstawiliśmy w kubryku (części sypialnej) rzutnik i ekran, a Marabut uraczył nas filmami z rejsu na Jamboree i obchodów 50-lecia Zawiszy, w których wraz z Papajem braliśmy udział tego lata. Nieco później puszczono film o ratownikach morskich „Patrol”, a ja udałam się na wachtę nawigacyjną. Noc była gwieździsta, a powietrze przejrzyste. Podczas takiej wachty obowiązuje podział obowiązków – sterowanie, nawigacja, wypatrywanie światełek na horyzoncie oraz podawanie gorącej herbaty.
Poranne słońce oświetliło horyzont i niebawem widzieliśmy trójmiasto jak na dłoni. Gdynia jeszcze nigdy nie wydała mi się tak majestatyczna – fasady budynków i główki portu złociły się jakby na powitanie. Po zacumowaniu czekały nas regiony, później uroczysty apel, rozdanie opinii z rejsu oraz pamiątkowych świec.
Mimo niepowodzenia głównej misji, wszyscy czuliśmy się spełnieni. Morze dało nam niezapomnianą lekcję życia, zawiązaliśmy nowe przyjaźnie, a wiele osób zapłonęło miłością do żeglugi. Z głowami pełnymi wspomnień wróciliśmy do domów na święta.

W rejs popłynęli:
pwd. Ewa Kątowska,
phm. Wojciech Papaj

pwd.Ewa Kątowska
Hufiec ZHP Sopot