Integracja jest pełnoletnia

W minioną środę odbył się festyn z okazji 18. urodzin pierwszej drużyny integracyjnej w Chorągwi Gdańskiej – 7 Gdańskiej Integracyjnej Drużyny Harcerskiej "Keja".

Osiemnaście lat to mistyczna granica. Oznacza pełnoletniość, możliwość podejmowania samodzielnych decyzji, ale również jest punktem podsumowania. Po 18 latach działania nadchodzi czas na refleksje. Ale przede wszystkim na świętowanie.
 

  
  Fot. Jacek Grzebielucha
Jak było? Pogoda dopisała, więc w pełni można było cieszyć się przygotowanymi atrakcjami, to jest: występem zespołu, konkursami z nagrodami, przeciąganiem liny, występami kabaretów, turniejem wodnej piłki siatkowej, grillem i grochówką, torem przeszkód i wieloma innymi. Panowała iście rodzinna, wesoła atmosfera i wszyscy świetnie się bawili. Uczestnikami festynu byli podopieczni z różnych ośrodków MOPS w Gdyni.

W związku z urodzinami drużyny, udało mi się porozmawiać z Dyrektorem Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdyni, harcmistrzynią, założycielką i pierwszą drużynową "Kei", druhną Mirosławą Jezior.

Jacek Grzebielucha: 7 GIDH "Keja" jest już pełnoletnia. Można ją śmiało nazwać „dużym dzieckiem”. A jak to było na początku? Drużyna rodziła się w bólach?

Mirosława Jezior: Początki zawsze są trudne. W roku 1977 był mój pierwszy obóz hufca Gdańsk-Śródmieście w Olpuchu, na którym pełniłam funkcję instruktorską. Na zgrupowaniu, gdzieś tam, widzieliśmy obok obóz Państwowego Domu Pomocy Społecznej na Oruni. I tak naprawdę to tam podpatrywałam, co robili. Te pierwsze, obozowe kontakty miały wpływ na skończenie studiów z pedagogiki specjalnej i moją karierę zawodową. W  momencie, kiedy nie dostałam się na studia za pierwszym razem, poszłam do pracy na Orunię – do tych właśnie osób. Po roku dostałam się, skończyłam studia i tak już siedzę w tym od trzydziestu jeden lat. Właśnie tam, będąc na Oruni, reaktywowałam drużynę harcerską, 33 GDH. Jeździliśmy na obozy, zimowiska. Cały czas czułam, że nie należy organizować obozów wyłącznie Nieprzetartego Szlaku, tylko właśnie jak najczęściej włączać młodzież sprawną do obozów, które są przez nas organizowane. Pamiętam np. zawody na Odznakę Sprawności Obronnej, w których uczestniczyliśmy. Na trzynaście startujących ekip nasza zajęła piąte miejsce! To było coś niesamowitego, że osoby niepełnosprawne mogły osiągnąć taki wynik. Nasza reprezentacja była najlepsza ze wszystkich w samarytance i w strzelaniu – trzeba zaznaczyć, że drużyna startowała na warunkach zupełnie takich samych jak reszta ekip pełnosprawnych. Kiedy w 1993 roku przeniosłam się do ośrodka do Gdyni, natychmiast pomyślałam o tym, że tu przecież jest dokładnie taka sama młodzież, jak ta, z którą pracowałam na Oruni. Więc postanowiłam założyć drużynę.

I w ten sposób "Keja" działa już 18 lat. Spodziewała się Druhna takiego wyniku?

  
  Fot. Jacek Grzebielucha
Moje doświadczenia są takie, że jeżeli jest osoba, która to wszystko ciągnie, to drużyna trwa. A patrząc na przykładzie Kei jakoś to tak było, że drużynowymi były osoby, którym się chciało. Natomiast fenomenem, który zaistniał w czasie, kiedy Marek Kaczanowski prowadził drużynę, a ja byłam szefową Nieprzetartego Szlaku w Komendzie Chorągwi, była sytuacja, gdy postanowiliśmy wziąć młodzież z gdyńskiej pomocy społecznej na obóz. Jednym z podobozów była "Keja" oraz harcerze z Ośrodka w Sopocie i Domu Pomocy w Rusocinie, zaś Lucyna Kaczanowska prowadziła gdyński obóz pomocowy. I to był ten obóz, jak to się zwykło wtedy mawiać, cywilów. Na tamtym obozie kilka osób wyszło z inicjatywą, żeby również dla młodzieży sprawnej założyć drużynę harcerską. Marek powiedział, że nie jest w stanie prowadzić dwóch drużyn, ale jeżeli chcą dołączyć do Kei, to nie ma żadnego problemu. I tak powstała drużyna integracyjna. Nie było zatem tak, że w drużynie była jedna osoba niepełnosprawna i dzięki temu stawała się integracyjną, tylko odwrotnie – pełnosprawni sami dołączyli do starszej części – niepełnosprawnych.

To była innowacja w ZHP? Było coś takiego wcześniej?

Na pewno była jedyną taką drużyną w Polsce, która zaczęła działać od Nieprzetartego Szlaku do integracji. Przez wiele lat byliśmy absolutnie jedyną drużyną, która ściągnęła do siebie osoby sprawne, zdrowe. Od początku wszyscy byli z tego dumni – młodzież sprawna nie wstydziła się tego, że mają takich, a nie innych kolegów, wręcz odwrotnie – byli dumni z profilu swojej drużyny. I mimo że wielu pozowało na twardych, to w sobie mieli tę empatię i ciepło.

Czyli eksperymentalne połączenie w jedną drużynę młodzieży z pomocy społecznej i osób niepełnosprawnych udało się.

Zdecydowanie tak. Nasza drużyna była największa pod względem liczebności w Hufcu, było to około pięćdziesięciu osób – z czego połowę stanowili harcerze niepełnosprawni. Raz zdarzyła się zabawna sytuacja, mianowicie któregoś roku, w Tygodniu Hufca odbywał się apel.  Apele zwykle są w kształcie prostokąta, oba mniejsze boki zajmowały reprezentacje drużyn hufca, zaś "Keja" sama zajmowała całą długość większego boku – a wcale nie byliśmy tam wszyscy! Czasem mi się wydawało, że niektóre „zdrowe” drużyny zazdrościły nam tego, że potrafimy świetnie bawić się wspólnie we własnym gronie, w pozytywnym znaczeniu, oczywiście.

Jaką wartość wnosi integracja do drużyny?

  
  Fot. Jacek Grzebielucha
Staranie się, by być jak najlepszym i dawanie z siebie jak najwięcej. Integracja umożliwia też wzajemne uczenie się od siebie. Przychodzi mi do głowy taki przykład – harcerze zbierając chrust na ognisko biorą wszystko jak leci. Zaś nasi "Kejowicze" potrafili przyjść z kawałkiem drewna i mówić „Druhno, druhno, ale to przypomina COŚ”, łabędzia albo cokolwiek innego. Inni się nad tym nie zastanawiali. Budziło to refleksję, że dostrzegają więcej niż my. W związku z tym my również zaczęliśmy patrzeć głębiej. Dostrzegać to, co niewidoczne. Nauczona doświadczeniem starałam się, pokazywać harcerzom, że można np. się śmiać z osób niepełnosprawnych. Przecież kiedy taka osoba robi coś śmiesznego, to tylko po to, żeby nas rozśmieszyć. Nieśmianie się więc jest po prostu nie fair. A cały czas panuje przekonanie, że nie wolno tego zrobić. Mnie praca z osobami niepełnosprawnymi nauczyła bardzo wiele.

Litości?

Broń Boże! Absolutnie żadnej litości!

To może w drugą stronę? Zero litości?

To już prędzej.

Gdyńskie Stowarzyszenie Integracyjne Promyk wraz z Keją otrzymało za program „Niepełnosprawni w warunkach ekstremalnych” nagrodę „Gdynia bez Barier”. Jakie były początki tego typu inicjatyw wobec osób niepełnosprawnych?

Od początku chciałam włączać aktywnie osoby niepełnosprawne w działania osób zdrowych, aktywizować je, stawiać im wyzwania właśnie po to, żeby byli coraz bardziej samodzielni, żeby umieli sobie radzić w życiu. To też się przekłada na tę akcję, którą rozpoczął Marek Kaczanowski, czyli program „Niepełnosprawni w warunkach ekstremalnych”. Bez problemu dostawało się kiedyś dofinansowania na turnusy rehabilitacyjne w pięknym ośrodku i z wszystkim, jak to mówią, podanym na tacy, a dla mnie wartość miały obozy w Bieszczadach, gdzie nie było prądu, ciepłej wody do mycia. Moim zdaniem to była najlepsza rehabilitacja, bardziej efektywna niż turnusy w pięknych ośrodkach. Kosztowało nas to masę zdrowia, żeby pozyskać pieniądze na te nasze działania, ale potem samo leciało – rejsy na Zawiszy Czarnym, Słowenia, Korona Gór Polskich, Główny Szlak Beskidzki i dwa lata temu Dach Europy.
Z czasem tego typu przedsięwzięcia stawały się coraz bardziej popularne. Spójrzmy choćby na przykład Jasia Meli – mówili o nim wszyscy, podczas gdy my tego typu działania zaczęliśmy dużo wcześniej!

Podczas tego typu wypraw zdarza się zapewnie wiele ciekawych epizodów…

Kiedyś na obozie w Bieszczadach wchodziliśmy na Dwernik Kamień. Czterdzieści pięć minut wchodzenia i dwadzieścia schodzenia. W pewnym momencie, może pięć minut przed szczytem, jednemu z harcerzy Nieprzetartego Szlaku przypomniało sobie, że ma lęk wysokości, bo mama mu tak zawsze mówiła. Stanął w miejscu nie chcąc iść dalej. Wszyscy go prosili, i sprawni i niepełnosprawni, żeby po prostu wszedł, a ten stał w miejscu, krzyczał niemiłosiernie. I w ten sposób schodziłam z nim dwie i pół godziny w dół. Schodził na pupie, bo jak mu się przypomniało że ma lęk wysokości, to tak się trzymał do samego dołu. Mama wmówiła mu, że ma ów lęk – tymczasem, jak się okazało, nie miał go w ogóle…

7 Gdańska Integracyjna Drużyna Harcerska „Keja” im. kmdr. Bolesława Romanowskiego powstała w 1994 r. w Hufcu Gdańsk-Śródmieście. Kolejnymi jej drużynowymi byli: Mirosława Jezior, Marek „Kaczan” Kaczanowski, Maciej „Łęguś” Łęgowski. Aktualnie funkcję tę pełni Jacek Grzebielucha. Przez cały okres działalności drużyna podejmowała zróżnicowane działania mające na celu usprawnienie rehabilitacji. Organizowała m.in. rejsy pełnomorskie, wyprawy górskie.

pwd. Jacek Grzebielucha
Drużynowy 7 GIDH "Keja"
Wydział Promocji i Informacji
Chorągiew Gdańska ZHP